Leniec Józef
Józef Leniec urodził się w1942 r. Po zakończeniu II wojny światowej przyjechał z rodzicami do Szczecinka jako repatriant z Kresów, tak jak większość powojennych mieszkańców tych ziem. Już jako małe dziecko przejawiał zainteresowanie techniką i lataniem. Od lat 1950-tych zbierał roczniki Skrzydlatej Polski, które rodzina zachowała i traktuje prawie jak relikwie. Są w nich opisy pierwszego lotu w kosmos, informacje o amatorskich konstrukcjach, modelach latających. Na marginesach i pod artykułami Józef Leniec robił pierwsze szkice, dopiski, komentarze.
Zawodowo pracował w Biurze Urządzania Lasów i Geodezji Leśnej, gdzie robił pomiary i kreślił mapy. Jego pasją było modelarstwo i żeglarstwo. Razem z Józefem Zimnym mieli słynny jacht kabinowy Wicher, którym pływali po jeziorze Trzesiecko. Był również instruktorem w klubie żeglarskim "Orlę", gdzie uczył sztuki pływania pod żaglami swego syna Mariusza. W latach 1960-tych i 1970-tych myśl o tym, aby samemu wzbić się w przestworza była nieosiągalnym marzeniem. Owszem, działały aerokluby, ale z tego mogli skorzystać nieliczni. I to w pobliżu większych miast. Pojęcia prywatnego samolotu w ogóle nie było. Podobnie jak licencji pilota. Józef Leniec należał do Aeroklubu Słupskiego. Gdy zdobywał uprawnienia pilota musiał przejść badania lekarskie takie same jak piloci odrzutowców bojowych.
Był również utalentowanym konstruktorem-amatorem. W oparciu o spalinowy wózek inwalidzki naszkicował projekt samochodziku, bardzo podobnego do słynnego "Beskida". Co innego jednak klejenie modeli latających, a co innego budowa samolotu. Pomógł przyjaciel- Jarosław Janowski z Łodzi, który udostępnił plany samolotu J-2 "Polonez". Od razu przystąpił do budowy samolotu. Początkowo mało kto wierzył, że uda mu się zbudować coś co w zarysie przypominałoby samolot, a jeżeli nawet to na pewno nie uda się tym oderwać od ziemi. W najlepszym razie traktowano go jak nieszkodliwego dziwaka. Budowa samolotu trwała aż 5 lat! J. Leniec musiał wszystko zrobić sam. Niemal codziennie po pracy wracał do domu, jadł obiad i na kilka godzin znikał w warsztacie. Materiały, choć trudne do dostania, były. Trzeba było jednak często jeździć po nie pociągiem po 600 kilometrów, np. do sklepów szkutniczych na Śląsku po żywicę epoksydową, czy 2,5 metrowe profile do Kęt. Okucia, linki- wszystko trzeba było z wielkim trudem załatwić. Ogromną pomocą był wówczas Józef Gorszczyński, pilot-oblatywacz z Katowic, który załatwiał potrzebne materiały i części.Przed dopuszczeniem do użytkowania "Poloneza" musiał przetestować oblatywacz. Pierwszy lot z Józefem Leńcem za sterami odbył się w 1977 r. Wkrótce nadeszła epoka pierwszej "Solidarność”, społeczeństwo poczuło więcej wolności i swoją pasję pan Józef mógł realizować bez obaw. Choć bezpieka zawsze podejrzewała takich ludzi, że samolotem chcą uciec na Zachód. Józef Leniec nigdy nie planował ucieczki. Był patriotą, kochał Polskę, rodzinę i nie wyobrażał sobie życia z dala od nich.
Na podniebne wyprawy w okolicach Szczecinka wybierał się zwykle raz w tygodniu. Na widok samolociku kołyszącego się nad Szczecinkiem wszyscy się uśmiechali. Ogromną satysfakcję konstruktorowi sprawił start z zamarzniętego Trzesiecka na oczach tłumu mieszkańców Szczecinka. Jednym z niecodziennych wyczynów był lot do kolegi do Nowogardu na kawę. Pilot szerokim łukiem ominął bazę sowiecką w Bornem Sulinowie i nie przekraczając wysokości 100 m (wyżej zwykle nie latano z uwagi na możliwość namierzenia przez radary- w Szczecinku i okolicy stacjonowały wojska polskie i radzieckie więc żartów nie było) wrócił po trzech godzinach do domu.Józef Leniec demonstrował swój samolot na zlotach konstruktorów-amatorów. Takie spotkania miłośników latania w PRL były jak ożywczy powiew świeżego powietrza, gdzie ludzie wybijający się z komunistycznej szarości mogli dosłownie i w przenośni oderwać się o spraw przyziemnych. Na jednym z wcześniejszych zlotów samolocik zbudowany przez pana Józefa obejrzał m.in. generał Władysław Hermaszewski, brat naszego jedynego kosmonauty, równie znany lotnik. Fachowcy nie mogli wyjść z podziwu widząc dzieło mieszkańca Szczecinka, a pokaz lotu po okręgu wywołał nieopisany entuzjazm publiczności.
W 1984 r. traf chciał, że ze względów finansowych, nie udało się pojechać na zlot do Leszna z samolotem. J. Leniec wrócił naładowany chęcią wzbicia się w przestworza jeszcze bardziej niż zwykle. Był 1 października 1984 r. Pojechał razem ze swym 16-letnim wówczas synem Mariuszem, na lotnisko sanitarne w Marcelinie pod Szczecinkiem. Samolot wzniósł się na ponad 100 metrów. W pewnej chwili doszło do tzw. ześlizgu na skrzydło i samolot runął na ziemię. Nie było szans na ratunek. Maszyna wbiła się dziobem w miękki grunt lądowiska nad jeziorem Wielimie. Wszystko działo się na oczach syna.
Katastrofę wszyscy przeżyli okropnie, szok przeszli najbliżsi- żona pana Józefa, syn i 9-letnia córka. Płakał cały Szczecinek. W domu mówiło się wcześniej o niebezpieczeństwach latania, zdawano sobie sprawę z ryzyka, ale pasja latania była silniejsza. Józef Leniec zrealizował swoje marzenia. Przyszło mu jednak zapłacić za to najwyższą cenę- własnym życiem. Jednak, jak wspomina jego syn Mariusz: "żadna śmierć nie jest dobra, zwłaszcza w takim wieku, ale myślę, że gdyby mógł wybierać, to pewnie taką śmierć by wybrał".
Konstrukcje:Leniec J-2 ”Polonez”, 1977, samolot sportowy amatorski.
Galeria
Źródło:
[1] Borzęcki J. ”Na własnych skrzydłach”. Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk 1980.
[2] ”Polskie konstrukcje amatorskie”
[3] "Awiator ze Szczecinka: Mija 26 lat od tragicznej śmierci Józefa Leńca". ”Serwis Głosu Koszalińskiego”